Lubicie ozdoby sezonowe w ogrodzie? Np. teraz jesienią – wystawiacie kosze kasztanów, donice z wrzosami, układacie stosy dyń? Myślę, że poniższe zdjęcie mogłoby być dla Was fantastyczną inspiracją. Patrząc na nie człowiek zaczyna rozglądać się za kubkiem gorącej kawy i jakąś książką….
Zatem wizualizuję sobie: robię tą kawę (a jeszcze lepiej – grzańca), przychodzę z książką, zaczynam się mościć na leżance ale widzę, że od wczoraj nasypało się paprochów. Głupio tak leżeć w śmieciach, więc wracam do domu po szczotkę i szufelkę. Trzepię poduszki, a przy okazji widzę, że listki z chryzantem i psia sierść powpadały między dynie, więc przekładam te cholerstwa, obmiatam, układam z powrotem (czy mnie całkiem pogięło, żeby ich tyle powystawiać?!). Zrobione. Zapalam świeczki, siadam i ponownie owijam się kocem (wiecie: tak na burrito, żeby broń Boże żaden wiaterek się nie przedostał). Kawa już ledwo ciepła ale jeszcze da się pić. Trudno. Napawam się swoim dziełem: ach, jak pięknie! Ach, jak elegancko! I właśnie kiedy otwieram książkę, dochodzi mnie z domu krzyk: „Mamaaaaa! Kiedy obiaaaaad?!”. Na ten dźwięk pies zrywa się z leżanki i biegnie do dzieci, przy okazji potrącając i przewracając lampion. Pożaru nie ma, ale trzeba usunąć wosk ze szkła. Liczę do 10 i idę robić ten @#$$#@$ obiad.
To samo z poniższym zdjęciem:
Urocze jest to wejście do domu, prawda? Ale u mnie ta aranżacja nie przetrwałaby nawet jednego powrotu mojej rodziny z placówek: dynie rozkopałyby moje dzieci, przepychając się wzajemnie w wyścigu do pilota, a donicę z chryzantemą zrzuciłabym sama usiłując ogarnąć jednocześnie klucz, torbę i siatkę z zakupami.
Zatem na zdjęcia mogę sobie popatrzeć z przyjemnością ale żeby przenieść te inspiracje do siebie, to bym musiała pozbyć się z domu dzieci. I męża. I siebie w sumie też, bo co miałabym robić w ślicznym-ale-pustym domu????
To ja jednak poprzestanę na platonicznym podziwie….
Dużo się ostatnio mówi o tym, jak instagram promuje fałszywy obraz świata, przyprawiając o depresję tysiące nastolatek. Biednym, naiwnym dziewczynom wydaje się, że tym wszystkim influencerkom włosy same z siebie tak lśnią, a sukienki to tylko przypadkiem tak uroczo się układają na ciele. „I tylko mi włosy zawsze zwisają w strąkach, a spodnie pogrubiają dupę”. Powyższe zdjęcia są wnętrzarskim ekwiwalentem tych upozowanych influencerek. Pięknie się prezentują ale czy sprawdzają się w życiu? Nie sądzę. Czy tylko ja jedna jestem taką niezorganizowaną fleją, że przerasta mnie ustawienie kilku doniczek przy wejściu, a dynie kupuję w celach konsumpcyjnych a nie dekoracyjnych? Nie wydaje mi się. Czy mam kompleksy z powodu swojej abnegacji*? A w życiu!
Jeżeli macie podobne podejście do dokładania sobie roboty – wznieśmy razem toast grzanym winem. Na nie nigdy mi nie szkoda czasu:D:D:D
*Tak, ja też sprawdziłam to słowo w słowniku. Nie przejmujcie się.
Asiu ale się uśmiałam ;)) Wręcz jak zobaczyłam to pierwsze zdjęcie to już zaskoczenie – coś jak nie praktyczna Ty ale dalej już mi się wszystko zgadza :)
To chyba kwestia osobowości – u nas od samego patrzenia wszystko to by runęło, moje dzieci zaraz by z tego zrobiły całkiem inną konstrukcję, nie wspominając o psie ;) Ja akurat nie cierpię takiego zapychania każdego wolnego kąta zarówno w domu jak i na dzialce i dlatego pewnie takie misterne konstrukcje to widuję tylko na fotkach :) miło się patrzy ale dziękuję postoje ;)
:D Nie chciałam już wyciągać tego wątku, ale Amerykanie lubują się w takim ozdobnym stylu. Na pintereście i na blogach można zobaczyć pełno inspiracji i porad dotyczących ozdabiania domu: jak robić ‚winiety” na kominkach i na półkach, jak i co ustawiać na stolikach kawowych (jest przecież cała kategoria książek służących tylko do leżenia na stoliku!), porady dotyczące „tablescapes”, tematyczne ozdoby domu na każde święto (od czwartego lipca do Bożego Narodzenia (które oni przecież świętują przez pół dnia). Jak pomyślę, że to wszystko trzeba przecież wymyśleć, pojechać, kupić/zrobić, poukładać, a potem jeszcze obmiatać z kurzu, to sobie myślę, że oni tam muszą się chyba strasznie nudzić:D
Nie sugeruję oczywiście, że moje lekceważące podejście do ozdabiania domu jest jedynie słuszne i godne pochwały (bo to zwykłe lenistwo ubrane w ładne słowa:D). Znam wiele dziewczyn, które pięknie dekorują swoje domy i ogrody: z gustem i bez takiej „amerykańskiej” przesady. Powinnam brać z nich przykład:D
Fajny tekst. Ale nie nazwałabym Twojej postawy abnegacją, to raczej sensowne i realistyczne podejście. Co wcale nie zaprzecza dbaniu o estetykę otoczenia, w którym się żyje i odrobinę piękna wokół. Sztuczne, fasadowe aranżacje, przygotowane do zdjęcia, nie mają nic wspólnego z życiem i wcale nie lubię ich oglądać.
A jak czytam o książkach, które mają ładnie wyglądać na stoliku, to ogarnia mnie współczucie dla ludzi, którzy tak żyją.
Chciałabym jednak być bliżej „złotego środka” – donice, ale obsadzone trochę bardziej… stabilnie:D
W tym roku poczyniłam nawet pewne kroki w tym kierunku i kupiłam parę donic:D
Wątpię, czy trzeba te dekoracje omiatać z kurzu, tak dynamicznie się zmieniaja:D
Na pierwszej focie widziałam głównie marnujące się jedzenie…
Tyyyle zupy dyniowej, co?:)
U mnie tyle kurzu nawiewa z okolicy, że latem taras powinnam codziennie obmiatać, żeby był czysty. Rzecz jasna – nie upadłam jeszcze na głowę. Staram się po prostu omijać wzrokiem co ciemniejsze kąty…:D:D:D
Taaaak, u mnie też takie dekoracje by nie przeszły. Mimo, że nie mam małych dzieci a koty zazwyczaj nie demolują kompozycji ustawionych na podłodze :-). Ale podobnie jak u Ciebie kurzy się u mnie w tempie ekspresowym i żeby taka dekoracja jako tako wyglądała musiałabym ją codziennie odkurzać i myć szybki w tych lampionach. Jestem na to zdecydowanie za leniwa. Starczy, że w lato myję okna średnio raz na dwa tygodnie…
Ja też! Przy czym ja myję nie tyle z kurzu, co ze śladów kocich łap i rąk moich dzieci:D
Omdlałam z podziwu. :D Mycie okien co dwa tygodnie? :D
Poprzestałam na myciu 3 razy w roku. Wiosną, żeby doświetlić wnętrza, pod koniec sierpnia, bo coraz więcej czasu zaczynam spędzać w pomieszczeniach gapiąc się na jesienne przebarwienia i na początku grudnia, żeby tradycji stała się zadość.
Podejrzewam, że dałoby się przeżyć z dwoma.
Dekoracje wszelakie to mój najsłabszy punkt. Ograniczyłam się do tych wiosennych plus jakieś tam cuda wianki bożonarodzeniowe.
Najbardziej nie lubię sprzątania dekoracji.
„Najbardziej nie lubię sprzątania dekoracji.” – na przykład choinki bożonarodzeniowej. Taaak!:D
Żebyś tak nie omdlewała, to może doprecyzuję, że mycie okien to już nie jest ta katorżnicza robota co kiedyś (pamiętam jeszcze, jak trzeba było wielkim śrubokrętem rozkręcać skrzydła okien; i że moje babcie utykały na zimę okna watą i ozdabiały jakimiś ozdobami z suszonych kwiatków i papieru:D).
Ramy myję raz na rok.
Co dwa tygodnie przecieram po prostu myjką do okien najbardziej upaćkane szyby, czyli te w kuchni i przy tarasie. Cała reszta parteru co parę miesięcy, a te na piętrze to tylko na wiosnę, jak słońce zaczyna wszystkie pajęczyny podświetlać:D