Kompost – złoto ogrodnika

  • Joanna 

Miałam zacząć od prezentacji swojego ogródka ale w sumie ten temat jest bardziej odpowiedni jako rozpoczęcie bloga każdego ogrodnika wartego tej nazwy. Dziś będzie o najprostszym, najtańszym, najbardziej ekologicznym, najbezpieczniejszym (zabrakło mi przymiotników) nawozie jaki można sobie wyobrazić. O kompoście.

Początkujący ogrodnicy na hasło „kompost” reagują najczęściej którąś z poniższych odpowiedzi:

  • A nie śmierdzi Ci?
  • Podobno szczury lubią się w nim lęgnąć.
  • Nie mam czasu bawić się w ekologię, wolę sypnąć nawozu mineralnego.
  • A po co Ci ten kompostownik?

Zacznijmy od ostatniego pytania. Żeby na nie odpowiedzieć, musimy przez chwilę pogadać o glebie. W większości powszechnie dostępnych źródeł mówi się o różnicach pomiędzy glebą „lekką” a „ciężką” i to jest bardzo istotne rozróżnienie. W największym skrócie jaki tylko można być: gleby lekkie, piaszczyste składają się z dużych cząstek mineralnych, pomiędzy którymi znajduje się dużo wolnej przestrzeni. Dzięki tym przestrzeniom woda deszczowa może swobodnie spływać w dół (dopóki nie natrafi na warstwę nieprzepuszczalną). Z kolei gleby ciężkie, gliniaste składają się z drobnych, ściśle do siebie przylegających cząsteczek, pomiędzy którymi nie ma przerw. Powietrze nie ma tam jak się dostać a woda nie ma dokąd uciec.

Efekt jest taki, że znajome ogrodniczki gospodarzące na ziemi gliniastej, po każdej zimie muszą długo czekać z pracami ogrodowymi na obeschnięcie ziemi, bo każde wejście na trawnik grozi zostawieniem głębokich śladów, a wejście na rabaty – zgubieniem kaloszy zassanych przez błoto. Z kolei ja, na mojej działce znajdującej się w pradolinie Wisły, gdzie żółciutki piasek, naniesiony przez rzekę przed tysiącami lat, zalega grubą warstwą już na 60 cm głębokości, bez problemu zaczynam prace od razu po rozmarznięciu ziemi (pod warunkiem, że mi się chce:)).

Na tym niestety zalety ziemi piaszczystej się kończą. Fakt, że woda swobodnie spływa oznacza dwie rzeczy: że tej wody nie ma blisko powierzchni (czyli tam, skąd mogłyby je pobrać korzenie roślin) oraz że wraz z wodą spływają w dół składniki pokarmowe potrzebne roślinom do wzrostu, kwitnięcia i owocowania.

A skoro tych składników nie ma, to ogrodnik musi je dostarczyć. I to właśnie jest zadanie kompostu. Ale nie jedyne i nawet nie najważniejsze, bo jednocześnie kompost polepsza strukturę gleby (która staje się bardziej „pulchna”, więc roślinom łatwiej się korzenić), poprawia jej zdolności absorpcyjne (czyli zdolność do zatrzymywania wody) a także wzbogaca w mikroorganizmy, które są niezbędne m.in. dla procesów „mineralizacji materii organicznej”. Po naszemu mówiąc: zamieniają resztki roślinne np.: opadłe liście, w postać możliwą do wykorzystania przez rośliny.

Uff. Wiem, że potraktowałam temat gleby i jej użyźniania bardziej niż naskórkowo, ale staram się streszczać, bo kilkaset słów już pyknęło, a do właściwego tematu jeszcze nie doszłam.
W każdym razie, żeby już zakończyć ten temat, dodam tylko, że jeśli ktoś wywnioskował z tego, że gleba ciężka kompostu nie potrzebuje, to jest w wielkim błędzie, bo w takiej glebie kompost daje dostęp powietrza, luźną strukturę i bogactwo składników odżywczych. Inaczej mówiąc: rozluźnia te zbite cząstki gliny, przez co nadmiar wody może odpłynąć a korzenie nie „duszą” się z braku powietrza.

W takim razie, jak zrobić kompost? Pamiętam, że kiedyś, dawno, dawno temu (ze trzy lata wstecz:D) weszłam na forum ogrodnicze, żeby się dokształcić w tym zakresie i w miarę czytania włosy zaczynały mi stawać na głowie, a szczęka opadać: było tam mnóstwo szczegółowych wytycznych co do właściwego przekładania warstw, coś o zawartości węgla i azotu w poszczególnych materiałach kompostowanych, o przechowywaniu dżdżownic kalifornijskich przez zimę, o sposobach rozpoznawania, czy kompost już dojrzał czy jeszcze nie…

Na szczęście rzeczywistość okazała się mniej przerażająca. W tej chwili produkcja kompostu wygląda u mnie tak: w kuchni pod zlewem stoi niewielkie wiaderko, do którego na bieżąco wrzucam wszystkie resztki roślinne, jakie się pojawiają: ogryzki jabłek, obierki, zwiędłe kwiaty z wazonów, liście sałaty, która zbyt długo leżała w kącie lodówki, pulpę pozostałą po robieniu soków… Zasadniczo cała warzywna surowizna.

Wyjątkiem są:

  • fusy po kawie i torebki zaparzonej herbaty, które idą do kompostowania
  • skórki pomarańczy i innych cytrusów, które nie idą, bo są tak spryskane konserwantami, że mogą leżeć w kompoście, i leżeć….
  • o dziwo, ze skórkami z bananów nie ma takiego problemu, więc je kompostuję;
  • kompostuję również obierki ziemniaków, co nie jest zalecane ze względu na ryzyko przeniesienia zarazy ziemniaczanej; ale ja nie mam warzywnika, więc zaraza mnie nie przeraża;
  • kompostuję chusteczki higieniczne, ręczniki papierowe, rolki po papierze toaletowym, wytłoczki z jajek, bo dżdżownice uwielbiają celulozę a my-ogrodnicy uwielbiamy dżdżownice:);
  • skoro o jajkach mowa: kiedyś do kompostu wrzucałam również skorupki, ale one też bardzo długo się kompostują i potem miałam trawnik usiany kawałkami skorupek (teraz mielę je w blenderze i rozrzucam bezpośrednio pod roślinami lubiącymi wapń: cisami, lawendami, ciemiernikami)

Jak się wiaderko wypełni, to je opróżniam do kompostownika. Ląduje tam również większość zielonych odpadków z ogródka: pokos z koszenia trawnika, chwasty bez nasion, kawałki bylin po przycięciu. Przy kompostowniku stoją widły amerykańskie (ze spłaszczonymi ostrzami, takie jak widelec) oraz worki z liśćmi. Od czasu do czasu, widłami przerzucam pryzmę, żeby to co na wierzchu dostało się pod spód i szybciej przerobiło. Jak jest sucho, to polewam wodą. Czasem do wody dodaję mocznika, który zawiera azot, wykorzystywany do procesu próchnienia. Czasem dodaję liści, zwłaszcza jak mam dużo skoszonej trawy, która lubi się zbijać. Wczesną wiosną następnego roku przerzucam go do drugiej komory, gdzie leżakuje sobie jeszcze przez rok. Sztuka ogrodnicza nakazuje kompostować materiał przez trzy lata, ale mnie brakuje miejsca na trzecią komorę, więc od razu po dwóch latach kompost idzie na ogród. Dużo części (głównie gałązek, niedopalonych kawałków drewna) jeszcze zostaje nieprzerobionych, dlatego muszę je przesiać. Najwygodniej byłoby przez taką siatkę metalową na ramie, ale jeszcze się takiej nie dorobiłam, więc wykorzystuję plastikową kratkę po warzywach. Też działa.

tak wygląda mój kompost po przesianiu

W tym roku pogoda była sprzyjająca, więc sezon zaczęłam już w lutym właśnie przesiewaniem i przerzucaniem tegorocznego kompostu, co było bezpośrednią inspiracją dla tego postu. Teraz czekam na kwitnięcie forsycji, żeby zwertykulować trawnik i obsypać go kompostem. Jeśli coś później zostanie, to będę dodawała do dołków przy sadzeniu i dzieleniu roślin. Kompost można również wykorzystać do ściółkowania rabat ale nigdy nie miałam go tyle, żeby sobie pozwolić na taki luksus.

Czy z kompostem są jakieś problemy? Tylko jeśli się go nieprawidłowo robi. Żeby uniknąć problemów wystarczy pamiętać, że do powstania kompostu zasadniczo potrzeba dwóch rzeczy: powietrza i wilgoci. Bez dostępu powietrza zamiast procesu próchnienia (tlenowego) zachodzi proces gnilny (beztlenowy) i z kompostu zaczyna śmierdzieć. Najczęściej coś takiego zdarza się, jak się wrzuci na raz zbyt grubą warstwę mokrej, skoszonej trawy, która lubi się zbijać w jedną masę. Wystarczy ją lekko podsuszyć lub po prostu przerzucić pryzmę, żeby wyeliminować problem. Z kolei bez wilgoci proces próchnienia nie zachodzi, dlatego warto postawić kompostownik w cieniu, żeby słońce go nie wysuszało, i pilnować podlewania – nie za dużo, nie za mało.

Żeby przyspieszyć kompostowanie warto jeszcze pamiętać, żeby do kompostu dawać i materiał „zielony” (tj.: świeża trawa i resztki kuchenne), który zawiera dużo azotu i „brązowy” (tj.: wszelkie suche liście, popiół, itp), który zawiera dużo węgla. Można w sklepach kupić różne przyspieszacze ale trochę boję się ich stosować, żeby przypadkiem nie zaszkodzić dżdżownicom, które mają ogromny udział w tworzeniu próchnicy. Jeśli już, to do wody dorzucam ze dwa, trzy razy w sezonie garść mocznika.

Czy coś jeszcze należy wiedzieć o kompoście? Może to, że w przeciwieństwie do nawozów mineralnych, nie da się go przedawkować. Nie ma obawy, że zasolicie glebę, że naruszycie równowagę biologiczną, że naszpikujecie sobie warzywa chemią albo zaszkodzicie mikrofaunie. Kompost jest produktem w 100 % naturalnym, wykorzystującym procesy zachodzące samoistnie w środowisku naturalnym. Powstaje z materiałów dostępnych na miejscu, które w przeciwnym razie powiększyłyby ilość śmieci do wywiezienia. No same zalety po prostu. Czy ktoś mógłby mu się oprzeć?

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *