No i odeszła nasza złota, polska, ukochana… A przyszła ta z niskimi chmurami, przenikającymi wiatrami, bolącymi zatokami i katarem. Jesień.
Człowiek najchętniej skuliłby się pod kocem, przy kominku, z herbatką i książką, a tymczasem nie może, bo….. liście! Liście moi drodzy okrzyknięte zostały jesiennym ogrodniczym wrogiem numer jeden. No bo przecież lecą, śmiecą, przeszkadzają, święty trawnik niszczą! Pozbyć się ich trzeba, spalić, zniszczyć, niech swym nieporządnym widokiem nie psują naszych estetycznych, wypielęgnowanych ogródków!
No więc nie. Ogród to nie salon, że zawsze musi wyglądać tak samo, a każdy paproch na dywanie/trawniku to dowód na lenistwo gospodyni. Opadające liście to taka sama część cyklu natury jak kiełkowanie roślin wiosną i kwitnienie kwiatów latem (wybaczcie te truizmy, ale czasem odnoszę wrażenie, że niektórzy naprawdę chcieliby, żeby ich ogród wyglądał jak salon – zawsze czysty, zawsze porządny, zawsze taki sam). Co oczywiście nie znaczy, że nic z liśćmi nie należy robić. W końcu: ogród to nie salon, ale las też nie. Spróbuję zatem podpowiedzieć Wam kilka sposobów na w miarę bezbolesne ogarnięcie tematu liściowego. Nie twierdzę, że są to jedynie słuszne sposoby, ale u mnie się sprawdzają.

Liście trzeba sprzątać z trawnika – tutaj nie ma wątpliwości. Trawnik i drzewa ogólnie się nie lubią (a o tym dlaczego tak jest szeroko i kompetentnie pisała Megimoher), a trawnik i liście to już szczególnie. Gruba i zbita warstwa liści blokuje dostęp światła i powietrza do trawy, co prowadzi do jej wygniwania. Natomiast z rabatami sprawa nie jest już taka oczywista. Liście leżące na rabatach pełnią szereg istotnych funkcji i ogólnie rzecz ujmując – przyczyniają się do poprawy zdrowotności ogrodu.

Rzecz jasna, dla ochrony gleby można stosować ściółkę z kory, a próchnicę dostarczać w postaci kompostu, ale funkcja ochrony dla owadów i zwierząt jest niezastąpiona. Niektórym może się wydawać, że owadów jest tyle na świecie, że dodatkowy domek w naszym ogrodzie jest im doskonale zbędny ale to złudne mniemanie. Przy kurczącej się powierzchni pól, łąk i tzw.: „nieużytków”, ogródki przydomowe stają się istotnym ekologicznie czynnikiem w ochronie owadzich gatunków.
No ale stosy liści rozwiewane po całym ogrodzie nie każdy jest w stanie znieść. Dlatego ja stosuję kompromis: sprzątam tylko z grubsza, zbierając z rabat tylko te liście, które zalegają na krzewach i bylinach. Nie grzebię natomiast pomiędzy roślinami, skrupulatnie wybierając każdy listeczek. A że rośliny sadzę gęsto, to w efekcie całkiem gruba warstwa listowia chroni przez zimę glebę, żyjątka i delikatniejsze rośliny też. Rabaty sprzątam dopiero wczesną wiosną i wtedy również znikają z nich zaschnięte części bylin (przynajmniej większości z nich) i liście, które się nie zdążyły skompostować.

Myślicie, że będę się tutaj rozpisywała o zaletach grabi? Niezupełnie. Grabie są bardzo fajne, jak mamy czas, ładną pogodę, słońce grzeje, liście pod nogami szeleszczą… No ale rzeczywistość rzadko wygląda tak różowo (choć w tym przypadku określenie „złoto-brązowo” byłoby bardziej na miejscu). Jak ktoś musi po prostu sprawnie i szybko wykonać robotę, to mechanizacja przychodzi nam z pomocą. Liście z trawnika dużo szybciej zbiera się kosiarką – pod warunkiem, że mamy kosiarkę z koszem ale to chyba standard, prawda? Za to na rabatach w tym roku miałam okazję po raz pierwszy wypróbować odkurzacz ogrodowy i jestem nim zachwycona (nie obawiajcie się – to nie jest post sponsorowany; mój blog jeszcze się nie dorobił takiej pozycji:D). Robota też dużo sprawniej idzie, a do tego liście bylin (których o tej porze jest jeszcze całkiem dużo) nie są tak poszarpane jak przy wybieraniu liści grabiami. Dla jasności dodaję, że używałam funkcji odkurzacza, a nie dmuchawy, gdyby ktoś miał wątpliwości.
Zarówno kosiarka jak i odkurzacz mają tę ważną zaletę, że rozdrabniają liście. O tym, dlaczego to jest istotne, będzie w następnym punkcie.
O modelach i rodzajach tych urządzeń nie będę się rozpisywała, bo się na tym nie znam. Mogę najwyżej doradzić, że jak ktoś ma na tyle małą działkę, że kabel sięga do gniazdka, to lepsze są elektryczne, bo cichsze i lżejsze. A jeśli komuś nie sięga, to i dyskusji nie ma:).

Oddawanie liści razem z odpadami zielonymi albo – co gorsza – palenie (tu będą wyjątki) to straszne marnotrawstwo. Liście to zbyt cenne źródło próchnicy, żeby się go tak lekkomyślnie pozbywać. Jak zatem je najlepiej wykorzystać?
O najprostszym sposobie już napisałam: można je po prostu zostawić na rabacie, gdzie się samoistnie skompostują. Jednak z różnych przyczyn nie u każdego taki sposób się sprawdzi.
Drugim sposobem jest po prostu dodanie ich do pryzmy kompostowej. Sposób również niewymagający zachodu, chociaż nie wszystkie liście nadają się do tego celu ze względu na bardzo długi czas rozkładu.
Trzecim sposobem, mało jeszcze popularnym, jest zrobienie ziemi liściowej. Ziemia liściowa to nic innego jak kompost zrobiony z samych liści. Od zwykłego kompostu różni się mniejszą różnorodnością składników odżywczych, a w szczególności mniejszą zawartością azotu. Z tego względu mniej się nadaje dla roślin mających wysokie zapotrzebowanie na ten pierwiastek. Ale ma za to inne zalety: w przeciwieństwie do kompostu i większości oborników ma niskie ph, czyli idealnie nadaje się jako ściółka i „polepszacz gleby” na rabaty z roślinami kwaśnolubnymi, takimi jak: rododendrony, azalie, klony palmowe, hortensje, wrzosy itd. Taką ściółkę przyjmą z wdzięcznością również wszystkie rośliny pochodzące ze środowisk leśnych, np.: paprocie. Kwasota ziemi liściowej zależy od rodzaju liści, z których jest zrobiona: najbardziej kwaśna jest z liści dębowych, najmniej – z grabowych i bukowych.
Jak zrobić ziemię liściową?
Dokładne instrukcje można znaleźć tutaj lub tutaj lub tutaj. Ja wrzucam liście do podziurkowanych worków foliowych (bo zajmują mało miejsca ale gdybym miała większą działkę, zrobiłabym po prostu odrębną pryzmę kompostową) lub do starego, dziurawego kosza na śmieci. Przelewam wodą z dodatkiem mocznika (mocznik to po prostu azot w granulkach). Można samą wodą, ale mocznik przyspiesza proces kompostowania. Jak liście są rozdrobione kosiarką czy odkurzaczem, to też dużo szybciej się przerabiają. Nie dodaję obornika czy starego kompostu (jak radzą w podanych wyżej artykułach), żeby nie podnosić niepotrzebnie ph. Później, w ciągu roku parę razy przerzucam te worki, żeby powietrze lepiej dochodziło, ewentualnie podlewam jeszcze wodą z mocznikiem. Zeszłoroczny „urobek” wykorzystałam już prawie w całości. Nie przypominał jeszcze takiej prawdziwej ziemi, ale był wystarczająco przerobiony, żeby dało się go zastosować jako ściółkę.

Na pewno nie wolno kompostować liści chorych czy porażonych jakimiś szkodnikami, żeby sobie nie roznieść paskudztwa po całym ogrodzie. Z tego względu palić należy liście kasztanowców, na których od lat żeruje szrotówek kasztanowcowiaczek. Niezalecane jest także kompostowanie liści orzecha włoskiego, które zawierają juglon, niekorzystnie wpływający na na inne rośliny. Jeśli ktoś ma ich dużo i koniecznie chce wykorzystać, niech ściółkuje nimi rośliny niewrażliwe na juglon, np.: tuje. Pozostałe liście jak najbardziej można kompostować, w tym również liście dębu. Mają one złą sławę i wiele osób woli się ich pozbyć ale niesłusznie. Te liście są wyjątkowo grube, sztywne i zawierają dużo garbników i związków fenolowych, przez co po prostu bardzo długo się rozkładają (podobne właściwości mają liście gruszy czy olchy) ale nic szkodliwego w nich nie ma. No chyba że zostały porażone mączniakiem, na którego dęby są bardzo podatne. Ich przeciwieństwem są liście lipy czy brzozy: drobniutkie, leciutkie; jak je zostawicie na rabacie, to do wiosny połowy już nie będzie.
Mam wrażenie, że temat liści omówiłam wyczerpująco. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam i że – jeśli do tej pory nie lubiliście liści, widząc w nich tylko dodatkową pracę – to od teraz dostrzeżecie ich potencjał!
Ps. A jednak nie wyczerpałam tematu. Zapomniałam napisać, że suche liście są znakomitą ochroną dla roślin wrażliwych na mrozy. Dużo lepszą niż agrotkaniny, które kupuje się w sklepie. W tym celu stawiam dookoła rośliny płotek z siatki i po prostu wypełniam go liśćmi. Dla pewności ewentualnie dokładam gałęzie z choinki, po tym jak ją wyniosę po świętach z domu. A wiosną wszystko idzie na do worków i w postaci próchnicy wraca później na rabaty. Obieg materii zamknięty:D.
Ha! robię ziemię liściową,dopiero od zeszłego sezonu,ale jak zobaczyłam to złoto,to radość mnie okrutna ogarnęła
Fajnie, ze piszesz o tym i popularyzujesz,nie ma nic gorszego jak palenie liści,no z wyjątkami
Liście są bardzo fajne i wcale się tak długo nie kompostują. Spodziewałam się, że moje worki z liśćmi ze dwa lata poleżą, zanim je opróżnię, a tymczasem już po roku poszły na rabaty:D