Pamiętacie jak pisałam o prawidłowym określeniu nasłonecznienia i odpowiednim doborze roślin? Dzisiaj temat równie skomplikowany, a chyba nawet ważniejszy: mrozoodporność. To jest chyba najważniejsze kryterium przy doborze roślin, bo sadzenie roślin niewystarczająco odpornych na nasze mrozy (coraz mniejsze ale ciągle groźne) jest najczęstszą przyczyną wypadania roślin z ogrodu. To kryterium powinno być omówione jako pierwsze, ale kto by chciał czytać o mrozach w środku lata?
Przy określaniu mrozoodporności powszechnie przyjętą metodą jest podawanie stref USDA. Wyjaśnienie, co to jest można przeczytać tutaj. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie powinien zrobić początkujący ogrodnik jest zdobycie informacji, w jakiej strefie znajduje się jego ogród. Jest to bardzo łatwe, bo mapy stref dla Polski można zdobyć chociażby w powyższym linku.
Ale – podobnie jak przy nasłonecznieniu – strefa mrozoodporności jest tylko punktem wyjściowym dla oceny warunków panujących w danym ogrodzie. Jest całe mnóstwo czynników, które mają wpływ na to, czy dana roślina przetrwa zimę czy też nie.

Nie każdy mróz jest równie groźny dla roślin. Długo utrzymujące się mrozy w lutym, kiedy większość roślin jest całkowicie uśpiona, a w optymalnych warunkach – przykryta grubą warstwą śniegu, dużo mniej szkód wyrządzą, niż jedna nie-tak-mroźna noc w marcu, kiedy śnieg już stopniał, roślina zaczyna się budzić do życia i w łodygach zaczynają już krążyć soki. Dlatego ja ograniczam ilość delikatnych roślin w swoim ogrodzie do minimum: nie mam problemu z dokładnym okryciem roślin stroiszem na zimę (ostatnimi czasy robię to najczęściej w styczniu, wykorzystując do tego celu choinkę wyniesioną z domu:) – stosunkowo bezmroźne grudnie sprzyjają takiej praktyce), ale codzienne sprawdzanie prognozy pogody i bieganie z osłonami rano i wieczorem wczesną wiosną przekracza moje siły.

Taak, znowu o glebie – nie bez przyczyny w swoim pierwszym poście pisałam, że ziemia to nie tylko sposób na przytrzymanie roślin na miejscu. Lubicie stać na zimnie ze stopami zanurzonymi w lodowatej wodzie? No właśnie. Większość roślin też tego nie lubi, a niektóre absolutnie tego nie tolerują. W wielu przypadkach prawdziwym zabójcą rośliny jest nie sam mróz, a woda zamarznięta w ziemi. Dlatego zimna, gliniasta ziemia sprzyja wypadaniu roślin. Jest to jeden z powodów, dla których właściciele gliniastych działek powinni szczególną uwagę przykładać do rozluźnienia gleby i zapewnienia drenażu.
Z drugiej jednak strony, odwrotnym problemem jest tzw.: susza fizjologiczna, która dotyczy roślin zimozielonych. W tych roślinach procesy fizjologiczne przebiegają nawet zimą, choć w zwolnionym tempie. Rośliny odparowują wodę przez igły/liście a jednocześnie nie mogą jej pobrać z ziemi, bo jest zamarznięta. Efekt jest taki, że nie tyle zamarzają, co usychają. Szczególnie podatne na ten problem są rododendrony. Rozwiązaniem w tym przypadku jest cieniowanie, które ogranicza proces parowania, i podlewanie, jeśli pomiędzy falami mrozu trafi się jakaś odwilż.

Zimne, wysuszające (patrz punkt wyżej) wiatry potęgują efekt mrozu, co wie każdy, kto musiał czekać na autobus na nieosłoniętym przystanku, w zimny i wietrzny dzień.
Tak samo jest z roślinami: laurowiśnia czy ognik, teoretycznie nadające się do strefy 6B, będą miały problem z przetrwaniem, jeśli zostaną posadzone na odkrytym, wietrznym zboczu. Posadzone w zacisznym miejscu – mogą się wytrzymać nawet w strefie 5. Właściciele działek w kieleckim (jak i innych, równie wietrznych miejscach;)) w szczególności powinni zaczynać zakładanie ogrodów od sadzenia żywopłotów i innych roślin, mających pełnić rolę „wiatrochronów”.

Po zimie każdy niecierpliwie wypatruje pierwszych kwiatów ale w gruncie rzeczy – pośpiech jest tutaj niewskazany. Rośliny posadzone w zacisznym, słonecznym miejscu wcześniej startują niż te posadzone w cieniu, ale ich świeże, delikatne pąki są wtedy bardziej narażone na wiosenne przymrozki. Warto więc niektóre wcześnie kwitnące rośliny (np.: magnolie), albo rośliny, które wytworzyły pąki jeszcze przed zimą (np.: hortensje ogrodowe) posadzić w miejscu osłoniętym od południowego słońca, żeby nie pobudzać zbyt wcześnie ich rozwoju. Lepiej trochę poczekać ale się doczekać, niż ryzykować utratę tegorocznego kwitnienia.

O tym, że im starsza roślina, tym odporniejsza, to wszyscy chyba wiedzą. Tego, że roślina będąca w dobrej kondycji, rosnąca w odpowiadających jej warunkach też jest odporniejsza mrozy – również nietrudno się domyśleć. Najwyraźniej jednak nie wszyscy wiedzą, że roślina „zahartowana” też łatwiej przetrwa zimę niż niezahartowana. Przynajmniej tak wnioskuję po pytaniach o okrywanie roślin, pojawiających się na fb od pierwszych przymrozków. A prawda jest taka, że zbyt wczesne okrywanie roślin bardziej szkodzi niż pomaga. Nie dość, że pod przykryciem, w cieple, są lepsze warunki dla rozwoju grzybów, to osłaniając rośliny zbyt wcześnie nie pozwalamy im naturalnie przygotować się do niskich temperatur. Pierwsze przymrozki powodują, że w pędach roślin zmniejsza się ilość wody, a zwiększa ilość cukrów i białek, które pomagają roślinie lepiej się przygotować na prawdziwe mrozy, które później nadejdą. Jeśli przykryjemy roślinę zbyt wcześnie, to nie damy jej szansy właśnie na takie naturalne przygotowane się do zimy. Dlatego stara ogrodnicza zasada mówi, że rośliny okrywamy dopiero jak średnie dobowe temperatury ustabilizują się na poziomie -5 stopni. Co oznacza mniej więcej, że jak w nocy jest przymrozek, ale w dzień temperatura wznosi powyżej zera, to jeszcze za wcześnie na okrywanie.
Wnioski?
Jak zawsze: obserwuj swój ogród. Przy wyborze roślin zwracaj uwagę na ich wymagania ale nie trzymaj się ich na ślepo. Nie zachęcam do sadzenia żywopłotu z laurowiśni pod Białymstokiem, ale przetestować jedną lub dwie w zacisznym miejscu w okolicach Warszawy? Czemu nie?!
podobno były kłopoty z zamieszczaniem komentarzy ale chyba minęły.
Ważna sprawa, masz rację. Tyle zaangażowania wkładamy w nasze ogrody, że zawsze przykro, kiedy coś wypada.
A jakie wnioski wysnułam po przemyśleniu sprawy? Kiedyś sadziłam rośliny ze strefy 6B, a nawet 7. Kopczykowałam i owijałam włókniną, biegałam z osłonami w zależności od zmiany pogody. Większość z tych roślin i tak przepadła (choć pewnie na tę sytuację miał też wpływ czynnik, o którym wspomniałaś – słaba ziemia, która wpłynęła na stan roślin). Jeśli przeżyły – to nie wyglądały najlepiej, np. długo odbijały po ostrej zimie, co mnie denerwowało. Więc – przestałam sadzić takie rośliny i nie mam już tych problemów. 6 A to dla mnie minimum przy zakupie. Mam za duży ogród, żeby dodawać sobie pracy i bliska mi jest idea, żeby dobierać rośliny do miejsca ( w tym klimatu).
Oj tak. Wraz z doświadczeniem wzrasta u ogrodnika proporcja realizmu w stosunku do optymizmu:D.
Przyznam jednak, że u mnie jak na razie nie było problemu z przemarzaniem. Dobrze zimują i ostrokrzewy, i kiścienie, i pieris, i hortensja dębolistna, i orszelina. Oczywiście trzy lata to dość krótko na takie obserwacje ale – odpukać – jeszcze nic mi nie wymarzło. Zasługa bardzo lekkiej ziemi i wyjątkowo zacisznego stanowiska (świerki i budynki ze wszystkich stron). Natomiast jest problem z przesuszaniem, szybszym opadaniem liści, słabszym wzrostem itd. No nie ma ideału…
No, tak, ja sadziłam te wrażliwsze rośliny, kiedy jeszcze zimy były zimami, a postanowienia pozostały. Może warto mieć na uwadze, że teraz można sobie pozwolić na co innego niż przed laty. A problem z przesuszaniem i mniejszym kwitnieniem i mnie dotyczy, niestety.
Gdyby zmiany klimatyczne oznaczały tylko, że klimat zmienia nam się na angielski to nie byłoby takiego problemu. Gorzej, że klimat zmienia nam się na zupełnie nieprzewidywalny. Statystyki wskazują np.: że w zeszłym roku było dużo mniej (niż średnia za ostatnie x lat) dni ze słabymi i stałymi opadami, ale dużo więcej dni z opadami gwałtownymi. Zima też ostatnimi laty zaczynała się pojawiać dopiero w lutym, a bywało że wręcz w marcu. Także ja też nie porywam się na razie na wilczomlecza characias wulfenii, który mi się bardzo marzy:D