Ostatnio, w dobie kryzysu klimatycznego, dużo się mówi o ogrodach ekologicznych, ekologii w ogrodzie – ekologia jest odmieniana przez wszystkie przypadki. Czytając różne dyskusje internetowe odnoszę jednak wrażenie, że chyba nie wszyscy tak samo rozumiemy to pojęcie. Nie wystarczy zamienić Decis i Topsin na wywar z wrotycza i gnojówkę z pokrzywy aby mieć „ogród ekologiczny”. Dlatego dzisiaj chciałabym porozmawiać o tym, czym powinien charakteryzować się ogród naprawdę przyjazny dla środowiska. A na końcu napiszę, dlaczego ja takiego nie posiadam:D
Ogólna zasada, która przyświeca całej idei jest taka, że ogród jest częścią środowiska naturalnego i to, jak go zagospodarujemy ma wpływ na to środowisko. Ten wpływ można rozpatrywać na różnych poziomach. Ogród ekologiczny to ogród:
dostosowany do warunków lokalnych
W teorii jest to proste i oczywiste: dopasowujemy rośliny do warunków, jakie mamy, a nie odwrotnie. Jak mamy działkę suchą jak pieprz, to sadzimy sumaki i lawendy. A jak mamy podmokłą glinę, to wierzby i krwawnice (oczywiście rośliny podaję tylko przykładowo). W praktyce jest chyba najtrudniejszy do zaakceptowania i zastosowania, bo jak tu rezygnować ze swoich ukochanych róż czy cudnych klonów palmowych?! Tylko dlatego, że ktoś powiedział, że to nieekologiczne?! Pff!!!!
No niestety: im bardziej niedopasowane rośliny posadzimy, tym więcej zasobów musimy później poświęcić na ich utrzymanie przy życiu. Delikatne rośliny trzeba okrywać – czyli kupować sztuczne osłony. Stosować bardziej intensywne opryski i nawozy. Itd.
Fundamentaliści twierdzą nawet, że w ogrodzie należy się ograniczać do roślin natywnych, czyli pochodzących z danego rejonu. Ma to swoje uzasadnienie, bo w niektórych krajach dużym problemem są rośliny inwazyjne – czyli imigranci z innych rejonów, którym się tak spodobało w nowej okolicy, że uciekli z ogrodów do środowiska naturalnego i wypierają stamtąd oryginalne rośliny. W efekcie zwierzęta, które w jakiś sposób korzystały z tych roślin – tracą źródło pożywienia lub schronienie.
zwiększający bioróżnorodność
Tłumacząc na polski: chodzi o to, żeby nasz ogród stanowił bazę dla jak największej ilości zwierząt. Głośno jest o roślinach miododajnych, które wspierają owady zapylające. Promuje się domki dla owadów i dokarmianie ptaków zimą. To wszystko jest oczywiście ważne ale nadal nie wyczerpuje tematu. Tak naprawdę, zamiast wydawać niepotrzebnie kasę na te domki, wystarczy nie sprzątać rabat jesienią i zostawić zaschnięte łodygi i liście na zimę. Owady znakomicie potrafią je wykorzystać. Z kolei jeśli chcemy zaprosić do ogrodu ptaki, to nie wystarczy wystawić poidła – lepszy efekt osiągniemy projektując gęste nasadzenia, w których ptaki czują się bezpiecznie. W karłowej sosence, szczepionej na pniu i rosnącej na oceanie kamienia, ptaki gniazda sobie nie zrobią ale w powszechnie pogardzanym żywopłocie tujowym – już tak.
szanujący zasoby naturalne
Idealny ogród ekologiczny jest samopodtrzymującym się obiegiem zamkniętym. Z jednej strony wykorzystuje się wszystko, co w ogrodzie powstaje (począwszy od liści i resztek warzyw przerabianych na kompost a skończywszy na deszczówce, która służy do podlewania roślin), a z drugiej – nie wprowadza się do ogrodu rzeczy, których wytworzenie lub pozyskanie jest obciążeniem dla środowiska. W ogrodzie ekologicznym nie ma miejsca na agrowłókninę – do ochrony przed chwastami wykorzystuje się ściółkę lub gęste nasadzenia. Nie kupuje się plastikowych podpór na pomidory, tylko wykorzystuje zwykłe patyki. Torfu się nie stosuje (ten temat w Polsce jeszcze nie jest głośny ale pewnie niedługo pojawi się w debacie publicznej). Ba! „Prawdziwy” ekolog nawet popularne kwiatki jednoroczne ma w pogardzie: sadzonki sufinii czy pelargonii najpierw trzeba podpędzić w szklarniach (zużycie nawozów i prądu), potem przetransportować (zużycie paliw kopalnych) a potem znowu intensywnie nawozić sztucznie – krótki okres życia tych roślin naprawdę nie usprawiedliwia takich nakładów.
wykorzystujący naturalne metody ogrodnicze
Pod ten punkt podpadają wszelkie organiczne metody prowadzenia ogrodu: zastąpienie nawozów organicznych – naturalnymi (nie tylko kompost czy obornik ale również wszelkiego rodzaju gnojówki). Zamiast chemicznych środków ochrony roślin – naturalne wywary i wyciągi. Permakultura, kalendarz biodynamiczny, wykorzystanie alleopatii.
A teraz przyznajcie: jesteście przytłoczeni tą listą?
Jak kupowaliście dom, to spodziewaliście się, że tyle tego jest? Człowiek chciał po prostu mieć trochę trawnika, żeby dzieci miały gdzie biegać, a tutaj okazuje się, że popełnia zbrodnię na planecie i powinien się doktoryzować przed zakupem każdej roślinki. W sumie, trochę mi to przypomina, jak byłam w ciąży z pierwszym dzieckiem. Czytałam poradniki dotyczące wychowania i wchodziłam na fora parentingowe. O matko, czego tam można się było dowiedzieć! Oczywiście – danonki fuj, parówki to trucizna, dopuszczalne są jedynie przeciery z organicznej marchewki i chleb osobiście pieczony. Telewizora nie można dzieciom pokazywać do osiemnastego roku życia (ich, nie naszego:D) a jak nie lubisz spędzać całych godzin na układaniu edukacyjnych klocków i pokazywaniu literek to jesteś wyrodna matka i po co w ogóle zrobiłaś sobie tego dzieciaka?!
Czy w tych wszystkich radach nie ma racji? Oczywiście, że jest. Każda z nich jest jak najbardziej słuszna i godna zastosowania. Tylko jak się je wszystkie zbierze do kupy, doda pracę zawodową, męża, drugie dziecko i jeszcze psa, to okazuje się, że człowiek powinien się sklonować, żeby temu wszystkiemu podołać. To samo mniej więcej można spotkać na grupach ogrodowych. Pytasz się o pielęgnację trawnika? Po co Ci trawnik, zamień go na łąkę! Brązowieją Ci tuje? I dobrze, najlepiej zastąp je pęcherznicami! Ślimaki zżerają Ci wszystkie rośliny? Nie zabijaj – pozbieraj i wynieś do lasu! W internecie zawsze znajdzie się ktoś, kto uważa, że możesz zrobić więcej, lepiej i kto zmiesza Cię z błotem, bo nie dosięgasz jego własnych, wyśrubowanych standardów.
Osobiście przyznam, że mój zapał do metod ekologicznych nieco przygasł z biegiem lat. Kiedyś stosowałam więcej metod ekologicznych ale z niektórych musiałam zrezygnować:
– nawożenie organiczne: kiedyś robiłam gnojówki; zbierałam okoliczne pokrzywy, skrzyp polny i bez czarny, zalewałam wodą, czekałam dwa-trzy tygodnie i – w rozcieńczeniu oczywiście – podlewałam rabaty. Problem się zrobił, kiedy ostatnie wolne parcele w mojej okolicy zostały zabudowane. Teraz zdobywanie materiału na gnojówkę to nie krótki spacerek, a wyprawa niemalże na pół dnia. Nie zawsze mam na to czas, a żeby takie nawożenie miało sens, trzeba to robić w miarę regularnie. Podlanie rozrzedzoną gnojówką raz w sezonie nie wpłynie znacząco na żyzność gleby. W tej chwili moje nawożenie polega na ściółkowaniu rabat kompostem i obornikiem każdej wiosny. Potem kupuję humus w płynie i od czasu do czasu nim podlewam rabaty. Przy trawniku w ogóle się nie patyczkuję i stosuję nawóz sztuczny – trawa potrzebuje tak dużo nawozu, że nie mam pojęcia, jak bym to miała zrobić ekologicznie.
– skoro mowa o trawniku: owszem, chciałabym powiększyć rabaty (to mój największy błąd z okresu planowania ogrodu) ale rodzina protestuje. A o zamianie na łąkę w ogóle nie ma mowy dopóki mam dzieci (a ostatnio również psa).
– ochrona roślin: kiedyś stosowałam proponian wapnia i herbatkę tymiankowo – oreganową (preparaty do własnej produkcji polecane na Ogrodowisku; jedno na choroby grzybowe, drugie na szkodniki). Problem polegał na tym, że to są preparaty do stosowania profilaktycznie (zresztą: większość środków ekologicznych działa raczej zapobiegawczo niż przeciw już istniejącym objawom; a żeby były skuteczne, trzeba je stosować regularnie; dlatego działanie na zasadzie „będę eko – zamienię decis na wrotycz” nie wróży wielkiego sukcesu”); pamiętanie o właściwych terminach było dość męczące a ostatecznie zniechęciłam się któregoś wyjątkowo mokrego lata, kiedy w ogóle nie można było utrafić z pogodą; teraz w zasadzie olałam ochronę roślin – wyjątek robię dla ćmy bukszpanowej i mączniaka na floksach; mszyce i ślimaki występują u mnie w niewielkich ilościach, jestem w stanie je tolerować.
Ogólnie, jako osoba leniwa, staram się wybierać rośliny bezproblemowe w obsłudze i zapewniam im możliwie dobre warunki do rozwoju. A o resztę niech troszczą się same:D. I tyle mojej ekologii. A nie, przepraszam – zdaje się, że w moim starym, nieużywanym kominku rozgościły się jakieś dzikie pszczoły – więc bioróżnorodność też mam odhaczoną:D
No więc – ja się wywnętrzniłam. Teraz Wasza kolej: jesteście eko? Spełniacie wszystkie wyżej wymienione wymagania? Tylko część? Czy jesteście z frakcji „ogród jest do opalania, a nie do tyrania – położę agrowłókninę i posadzę iglaki, bo roboty mam wystarczająco dużo w pracy”?